czwartek, 3 lipca 2014

1. Good Morning


- Jace, gdzie jesteś? - nawoływałem synka chowając plastikowe pudełeczko na kanapki do jego niebieskiego plecaka. 
- Tuuutaj. - w odpowiedzi uzyskałem jego cienki głos, który roznosił się po całym domu. 
Wyjrzałem z kuchni i rozejrzałem się po korytarzu, ale nigdzie nie widziałem malca. 
Zapiąłem suwak jego plecaczka i zarzuciłem sobie na ramię ruszając na poszukiwania synka. Nie trwały one długo. Chłopiec siedział na dywaniku pod drzwiami i mocował się z włożeniem na stopy trampków z postaciami z Disney'a. 
Podszedłem do niego i kucnąłem nie spuszczając z niego wzroku. Wyglądał tak niesamowicie poważnie jak na dwulatka. Jego brwi były zmarszczone tworząc delikatną zmarszczkę na czole, na które opadała jasna grzywka. 
- Pomóc? - wyjąłem mu bucik z rączek i łatwością wsunąłem na jego stopę. Zabawne jak trudna dla dziecka może być tak zwyczajna czynność. 
Dokładnie to samo zrobiłem z drugim butem i postawiłem synka do pionu by zapiąć mu granatową bluzę z kapturem na zamek błyskawiczny. 
- Dzięki. - chłopiec wydął swoje różowiutkie wargi. 
Przeczesałem palcami jego błyszczące włoski po czym wciągnąłem mu na głowę czapkę z daszkiem, po czym wstałem z podłogi i wyciągnąłem rękę do chłopca,a on chwycił ją z uśmiechem.
***

- Boisz się? - spytałem skręcając na wolne miejsce parkingowe pod dużym budynkiem pomalowanym na jasnożółty kolor i z naklejkami w kształcie motylków i kwiatów w oknach. 
- Nie. - Jace pokręcił przecząco głową wpatrując się w budynek zza szyby samochodu. 
- Całe szczęście, nie masz czego. - posłałem mu słaby uśmiech wyciągając kluczyki ze stacyjki. 
Wyszedłem z samochodu i obszedłem go dookoła, otworzyłem drzwi od strony pasażera gdzie siedział Jace w foteliku samochodowym. Uwolniłem go  z pasów, a ten samodzielnie wyskoczył z samochodu i stanął obok mnie nie odrywając swoich ciemnych oczu od budynku przedszkola. 
Zamknąłem samochód za pomocą małego pilota, który następnie wsunąłem do kieszeni swojej marynarki. Chwyciłem syna za rączkę i w równym tempie ruszyliśmy w kierunku przedszkola. 
Przytrzymałem dziecku duże, przeszklone drzwi i wszedłem za nim do wnętrza budynku. Ku mojemu zaskoczeniu w środku wcale nie był tak kolorowy jak na zewnątrz. Ściany pomalowane były w odcieniu cappucino, a głównym holu stało duże dębowe biurko, przy którym stała wysoka, ciemnowłosa dziewczyna. Mogła być zaledwie kilka lat młodsza ode mnie. Stała nachylona nad biurkiem i przeglądała jakieś papiery. Ubrana była w ciemne jeansy i luźną bluzę z podwiniętymi rękawami do łokci. 
Podszedłem nieco bliżej i odchrząknąłem dając jej znak, że nie jest tu sama. 
Dziewczyna odskoczyła jakby przestraszona i zmierzyła mnie wzrokiem, który następnie pokierowała na Jace'a. 
Już miałem ją przeprosić za przestraszeni i oderwanie od czynności, która tak ją pochłonęła, ale ciemnowłosa nie dała mi takiej szansy. 
- W czym mogę pomóc? - pytała niezwykle oficjalnym tonem. Zaskakujące, nawet ja takiego nie używam do moich pracowników. 
- Jakiś czas temu zapisałem syna do tego przedszkola. - starałem się brzmieć równie oficjalnie. 
Dziewczyna spojrzała na chłopca i uśmiechnęła się szeroko, po czym pochyliłam się i oparła dłonie na kolanach. 
- Cześć mały, jak ci na imię? 
- Jace. - odpowiedział skrępowany chowając się a mną. 
Ciemnowłosa zaśmiała się pod nosem i wyprostowała. 
- Jace został przypisany do najmłodszej grupy. Zaraz przyprowadzę opiekunkę tej grupy. - wyjaśniła i odwróciła się na pięcie idąc w kierunku drzwi w takim samym kolorze jak biurko. Zapukała dwa razy i otworzyła je.
Słyszałem jak wzywa kogoś po imieniu, ale nie udało mi się go wychwycić. Po krótkiej rozmowie kobieta zniknęła za drzwiami, a z pomieszczenia wyłoniła się inna ciemnowłosa dziewczyna. Mówiąc "inna" mam na myśli zupełnie inną kobietę. 

Ubrana był w jasnoróżową, zwiewną sukienkę w kwiaty, a na ramionach zarzuconą jeansową katankę. Na stopach miała nie zbyt wysokie botki za kostkę. Jej włosy były nieco krótsze niż włosy poprzednie widzianej dziewczyny, ale za to ich końce zakręcały się jak sprężynki. Podchodząc do nas jej ciemnoróżowe usta uformowane były w szeroki uśmiech. 
- Dzień dobry. - uśmiechnięta dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę. - Phoebe Abrams, opiekun najmłodszej grupy w Przedszkolu Imienia Theodora Roosevelt'a. 
Czy każda przedszkolanka jest taka oficjalna? Powinienem się przedstawić równie oficjalnie? Justin Bieber, prezes Bieber Holdings? Z resztą, ona tego z pewnością nie chce wiedzieć.
Chwyciłem jej drobną dłoń i potrząsnąłem nią.
- Justin Bieber, tata tego malca. - wskazałem głową na Jace'a wpatrującego się w nas. 
Dziewczyna puściła moją dłoń i przykucnęła przy chłopcu. 
- Cześć, ty pewnie jesteś Jace. Dzieci już na ciebie czekają, masz ochotę ze mną do nich pójść? - spytała łagodnie. 
Jace spojrzał na mnie, a gdy posłałem mu szeroki uśmiech odwrócił się twarzą do panny Abrams i przytaknął na jej wcześniejsze pytanie. 
- Świetnie. - wstała i wyprostowała się. 
- Mały będzie pod najlepszą opieką, bo oczywiście moją. - zaśmiała się cicho wskazując na siebie.  - I Megan, panny Jenner, znaczy, mojej prawej ręki. - plątał jej się język. 
- Cieszę się bardzo. - puściłem rękę syna i oddałem go ciemnowłosej.
***

Zaklnąłem pod nosem wychodząc z budynku Bieber Holdings. Jest godzina 15:35, pół godziny temu powinienem był odebrać Jace'a z przedszkola. Chyba właśnie nawaliłem jako ojciec, ale moje spotkanie trochę się przedłużyło.
Wyskoczyłem z samochodu i od razu udałem się do budynku przedszkola, który był zupełnie pusty. Ogarnęła mnie lekka panika. Zacząłem rozglądać się po wnętrzu kiedy nagle usłyszałem coś co brzmiało jak śmiech. Podszedłem do drzwi zza których dobiegał ten dźwięk i otworzyłem je ostrożnie. Moje wargi lekko się rozchyliły gdy ujrzałem na środku dywanu na wzór ulicy siedzącą ciemnowłosą Phoebe, która śmiała się w towarzystwie Jace'a. Chłopiec trzymał w obu dłoniach pluszaki i robić coś na wzór teatrzyku lalek. 

- Pan Bieber. - zauważyła mnie i wstała z podłogi poprawiając sukienkę. Podeszła bliżej mnie z rękami założonymi na piersi. - Ma mi pan coś do powiedzenia? 
- Bardzo mi przykro. - westchnąłem. - Coś mnie zatrzymało w pracy. 
- Wystarczyło zadzwonić. - mruknęła dziewczyna. - Chętnie zostałabym z Jacem dłużej, co z resztą zrobiłam. To bardzo miły chłopiec. 
- Takie sytuacje mogą się niestety zdarzać częściej. - podrapałem się po karku. - Niania Jace'a odeszła, a żadne przedszkole nie oferuje nie zliczonej liczby godzin opieki nad dzieckiem. 
- Czy to była prośba bym zostawała z Jacem gdyby pan się spóźniał? - uniosła brew. - Dość dziwna. 
- Zapłacę za każdą minutę. - rzuciłem szybko. - Plus, mogę zaproponować pani kawę. 
- Kawę? - ciemnowłosa zmierzyła mnie czujnym spojrzeniem.  - Nie umawiam się z kawy z rodzicami moich podopiecznych. 
- Dlaczego? - skrzyżowałem ręce na piersi. 
- Ponieważ.. - rozejrzała się jak gdyby szukała wymówki. - ..nikt nigdy mnie nie zapraszał. 
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - posłałem jej szeroki, pełen rozbawienia uśmiech. - Może jutro? Odbiorę Jace'a i wspólnie wybierzemy się do kawiarni. 
Dziewczyna przygryzła wargę i przeniosła wzrok na Jace'a. Uwielbiała go. Widziałem to w jej oczach. 
- Ze śmietanką i cynamonem? - znów spojrzała na mnie.
- Ze śmietanką i cynamonem. - przytaknąłem jej. 
- Jedna kawa. - wysunęła przed siebie palec wskazujący chcąc podkreślić słowo "jedna".

♥♥♥
Cześć wszystkim ;*
Ze względu na to, że mam wenę do pisanie tego ff rozdziały mogą pojawiać się w bardzo różnych odstępach czasu, ale raczej przypuszczam, że po dwa miesięcznie. 
Mam wielką nadzieję, że rodział pierwszy się spodobał, bo moim skromnym zdaniem jest całkiem dobry i dokładnie taki jakiego chciałam. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz