piątek, 26 września 2014

3. "Justin"


Phoebe's POV
- Żartujesz sobie ze mnie? - Megan wytrzeszczyła swoje niemalże czarne oczy.
- Nie Meg, nie żartuję. - wzruszyłam ramionami. - Bieber zaprosił mnie na lunch.
- Błagam, powiedz, że odmówiłaś. - dziewczyna pokręciła głową zaciskając lekko wargi.
- Jasne, że tak. - westchnęłam.
Była to niestety prawda. Nie mogłam od tak sobie iść na lunch z Justinem Bieberem, prezesem Bieber Holdings. To nie było realne. Dziewczyny takie jak ja nie umawiają się z biznesmenami. Nie. 
- Całe szczęście Phoebe. - w głosie Megan dało się słyszeć nutkę ulgi. - Muszę już kończyć, umówiłam się na wieczór. - i nie czekając na moje pożegnanie rozłączyła się. 
Megan jest moją najlepszą przyjaciółką ze studiów, razem składałyśmy podanie o prace w przedszkolu i razem ją dostałyśmy co było chyba największym fartem. Meg i ja jesteśmy sobie bardzo bliskie mimo tego, że jeszcze bardziej się różnimy. Ona jest osobą o raczej rozrywkowym charakterze, ja jestem spokojna, opanowana, zawsze miła. Prze Megan wydaję się być blada, ale jakoś nie koniecznie mi to przeszkadza, nigdy nie lubiłam wychylać się z tłumu. 
A wracając do Justina, a raczej pana Biebera. Czy to nie dziwne, że nadal nie pozwolił mi mówić sobie na "ty"? Cóż, biznesmen, chce zostać biznesmenem. 

Justin's POV
Pierwszy raz. To był pierwszy raz kiedy usłyszałem "nie" od kobiety. Od kogokolwiek. I wiecie co? To fantastyczne uczucie. To fantastycznie uczucie kiedy ktoś w końcu ci się przeciwstawia. Czasami te wszystkie panienki pracujące w mojej firmie doprowadzają mnie do szały swoim "Tak jest, panie Bieber". Jednak hmm, byłem zaskoczony jej odmową. Nie chciałem się z nią umówić, nie w ten sposób, w który mężczyzna umawia się z kobietą. Nie umawiam się z kobietami. Nie jestem przekonany czy Emily by tego chciała. Więc, tak, zgadza się. Od jej śmierci nie spotykałem się z żadną inną kobietą, nie uprawiałem seksu, nie chodziłem na randki, nie mogłem. Jace stał się całym moim światem. Cholernie ciężko zajmować się nigdy nie kończąca się pracą i jednocześnie mały dzieckiem.Dlatego Jace wychowywała moja matka, zawsze mogłem na nią liczyć. Teraz myślę, że posiadanie kobiety byłoby czymś dobrym. Dla mnie i dla Jace'a. Tylko nie jestem pewien czy umiałbym się z kimś związać po tym co przydarzyło się Emily. Ona była częścią mnie. 
- Tato? - w progu drzwi mojej sypialni pojawił się Jace w niebieskiej, bawełnianej piżamce.
- Cześć, smyku. Już wstałeś? - spojrzałem na zegarem stojący na szafce nocnej i zorientowałem się, że już prawie dziewiąta rano. - Oh, jesteś głodny, przepraszam, już idę. - zamknąłem laptopa i wyszedłem ze swojego dużego, pościelonego na biało łóżka. 
Wziąłem malca na ręce i zaniosłem do kuchni.
- Na co masz ochotę? - posadziłem go na blacie i zajrzałem do lodóki.
- Nutelle. - blondynek oblizał sie ze smakiem na co zaśmiałem się cicho.
***
Późnym popołudniem, jak w każdą niedzielę, razem z Jace'em wybraliśmy się na pieszy spacer i w odwiedziny do mojej mamy. 
- Cześć kochani. - uśmiechnęła się kobieta wesoło biorąc chłopca na ręce. - Jak się masz przystojniaku? 
W odpowiedzi chłopiec zza pleców wyjął bukiet jesiennych liści, które uzbierał po drodze. 
- Cześć mamo. - zamknąłem za sobą drzwi domu i podszedłem bliżej by ucałować kobietę w policzek. 
- Justin, czy ty to dziecko w ogóle karmisz? Przecież on jest lekki jak piórko. - pokręciła głową z dezaprobatą stawiając Jace'a na ziemi i zdejmując z niego kurtkę. 
- A spodziewałaś się, że dwuletnie dziecko ile będzie ważyć? - westchnąłem. 
Kobiety. Wszystkie są takie same.
- Tak się składa, że mam większe doświadczenie jeśli chodzi o dzieci. - wskazała na mnie palcem, a jej mina mówiła "nie mądruj się chłopcze". 
Taa, często mnie karciła, nie zależnie czy miałem lat 5 czy 25. 
***
- Opowiedz babci jak jest w przedszkolu. - uśmiechnęła się wesoło siadając przy okrągłym stole w salonie naprzeciwko mnie, a obok Jace'a.
- Super. - chłopiec odpowiedział zwięźle zbyt zajęty pochłanianiem ciasteczek z kremem, które moja mama sama robiła. 
- Jednak nadal uważam, że posyłanie tak małego dziecka do przedszkola to głupota. - westchnęła ciężko kobieta przeczesując włosy palcami. - Dobrze wiesz, że ja mogę się nim zajmować.
- Przestań mamo, jestem naprawdę zadowolony, że Jace może kontaktować się z rówieśnikami. Przedszkole to był dobry pomysł. - wyciągnąłem rękę do malca by kciukiem zetrzeć krem z kącika jego ust. 
- Ostatnio byłem z panią Phoebe i tatą na bułce jagodowej. - chłopczyk wyszczerzył swoje lekko pokrzywione ząbki. 
- Panią Phoebe? - mama uniosła brwi patrząc na mnie. - Zostań tu Jace. Justin. - kiwnęła głową w stronę kuchni wstając od stołu i udała się tam.
Oho, zaraz się zacznie. Kocham moją matkę, ale nigdy, przez całe swoje życie nie spotkałem większej zrzędy. 
Ciemno włosa kobieta oparła się o blat kuchenny krzyżując ręce na piersi. To niesamowite, że mimo, iż miałam czterdziestkę na karku była tak piękna. Miała poważne rysy twarzy, a w okolicach oczu i ust pojawiały się zmarszczki, mimo to, wyglądała wyjątkowo młodo. 
- Pani Phoebe? - powtórzyła pytanie z jadalni. - Czy ty jeszcze myślisz? Doskonale wiesz, że Jace jest jeszcze bardzo mały i nie rozumie tego, że jego mama nie żyje, a ty już zaczynasz prowadzać się z kimś innym? 
Miałem wrażenie, że zaraz wybuchnę śmiechem. Zacisnąłem usta w wąską linię by to powstrzymać.
- Nie rozśmieszaj mnie mamo. - wywróciłem oczami. - Phoebe Abrams to wychowawczyni Jace'a, zajęła się nim gdy moje spotkanie w pracy się przedłużyło, więc zaproponowałem kawę. - wzruszyłem niewinnie ramionami. 
- Myślisz, że Emily pozwoliłaby ci na to?
- Przestań! - podniosłem głos. - Przestań ciągle wykorzystywać Emily. Jej już nie ma, rozumiesz? Nie ma. I nie wiem, nie wiem czy by mi na to pozwoliła, nie wiem czy byłaby zadowolona i nie mam jak jej o to zapytać. - zniżyłem głos do szeptu.
Nienawidzę rozmawiać o Emily. Nie w taki sposób. Nie było jej przy mnie, a  tak bardzo jej potrzebowałem. Jace jej potrzebował. Wszyscy jej potrzebowali.
- Ona nas zostawiła. - pokręciłem głową. 
***
Leżałem w łóżku z laptopem na kolanach ustalając dokładną datę kolejnego spotkania. Kłótnia z mamą skończyła się tak jak zawsze. Zabrałem Jace'a i wyszedłem. A mimo to nigdy nie gniewamy sie na siebie i jutro zapewne przyjdzie do mojego domu jak gdyby nigdy nic. To dobrze czy źle?  Może dobrze, bo mam dobre relacje z matką, a może..
- Cholera. - westchnąłem orientując się, że jutrzejsze spotkanie kończy się dość późno. Stanowczo za późno by zdążyć odebrać synka z przedszkola. 
Sięgnąłem pod poduszkę po swojego iPhone'a i wyszukałem numer do Phoebe Abrams. W papierach, które otrzymałem z przedszkola był jej numer, jakby ktoś pytał.
- Abrams, słucham. - odebrała już po drugim sygnale. Hm kobieta, która komórkę ma zawsze przy sobie? 
- Dobry wieczór Phoebe. Justin Bieber z tej strony. - przedstawiłem się. 
I przez moment miałem jakieś dziwne wrażenie, że zaraz usłyszę dźwięk przerwanego połączenia. 
- Oh.. - mruknęła cicho. - Coś się stało panie Bieber? - 
- Jutro mam ważne zebranie i chciałbym prosić..
- Oczywiście. - odpowiedziała nim przeszedłem do puenty. - Opieka nad Jace'em to przyjemność. 
- Jestem dozgonnie wdzięczny Phoebe. - uśmiechnąłem się do telefonu. - Dobrej nocy. 
- Dobranoc, Justin. - rozłączyła się. 
Czy ja się przesłyszałem czy ona właśnie nazwała mnie po imieniu>

Phoebe's POV
Niech to szlag. Czy ja właśnie nazwałam go "Justin"? 

♥♥♥
Cześć kochani. 
Rozdział.. nie podoba mi się, ale wolę zostawić go waszej opinij :)




piątek, 22 sierpnia 2014

2. Something more than coffee


Drugiego dnia Jece pełen entuzjazmu biegł do przedszkola metr przede mną. To fajnie wiedzieć, że twoje dziecko jest szczęśliwe. Mały nie widywał się z żadnymi innymi dziećmi, więc nic dziwnego, że nowy kontakt z otoczeniem był dla niego taki ekscytujący.
Weszliśmy do budynku i chłopiec od razu popędził w kierunku drzwi za którymi znajdowała się jego klasa. Zaśmiałem się cicho patrząc jak podskakuje do klamki, której i tak minio wszystko nie miał szans dosięgnąć. Gdy podszedłem bliżej by mu pomóc, ktoś otworzył drzwi od drugiej strony. Uśmiechnąłem się lekko na myśl, że to Phoebe, jednak z klasy wyłoniła się ciemnowłosa Megan, panna Jenner, prawa ręka Phoebe czy jak tam ją zwą.
- Cześć mały. - uśmiechnęła się promienie do Jace'a, jednak ten nie zwracając na nią uwagi wszedł do klasy.
Dziewczyna zaśmiała się cicho i spojrzała na mnie. - Cudowny dzieciak.
- Po kimś to ma. - wyszczerzyłem się. - Jest panna Abrams?
- Jeszcze jej nie ma. - pokręciła głową. - Dziś będzie później, miała coś załatwić.
Skinąlem na znak, że rozumiem i sięgnąłem do kieszeni swojej marynarki, z której wyjąłem portfel. W jednej z wielu jego przegródek znalazłem swoją wizytówkę. Podałem ją pannie Jenner.
- Mogłaby to pani przekazać pannie Abrams?
Dziewczyna wzięła wizytówkę i spojrzała na nią. - Tak, jasne.
- Ah, i proszę powiedzieć, że nie zapomniałem o kawie. - uśmiechnąłem się po czym puściłem budynek przedszkola.  

Phoebe's POV
W holu zdjęłam swój płaszcz i chustę, którą włożyłam w jego rękaw po czym zawiesiłam go na wieszaku. Wygładzając swoją kawową spódnicę weszłam do mojej klasy. 
- Dzień dobry pani Phoebe. - rozbrzmiał chór dziecięcych głosów.
- Dzień dobry. - uśmiechnęłam się szeroko do dzieci.
Kocham je. Kocham jak swoje własne. Jestem opiekunką najmłodszej grupy, więc są tu dzieciaki w wieku od 2 do 3 lat. Każde z nich jest inne i każde jest fantastyczne. Do dzieci trzeba mieć szczególne podejście, pokazywać im, że wszystko co robią jest fascynujące, wtedy się lepiej rozwijają. Mam trzech młodszych braci, więc całe moje życie polegało na niańczeniu dzieci. Można by pomyśleć, że ta czynność mi się przejadła, ale nie. Wręcz przeciwnie. Gdy tylko mój najmłodszy brat zrobił się samodzielny zaczęło mi tego brakować. Wtedy podjęłam decyzję, że chcę pracować z dziećmi. 
- Phoebe! - pomachała do mnie Megan stojąca w środku dużego koła utworzonego przez dzieci. 
Odmachałam jej i usiadłam przy swoim biurku by zając się przeglądaniem dziennika.
- Hej, masz plany na dziś? - nawet nie zauważyłam kiedy Megan stanęłam obok mojego burka. 
Spojrzała na mnię.
 - Myślę, że nie. -  pokręciłam głową. 
- To źle myślisz. - dziewczyna położyła przede mną wizytówkę, na której wielkimi literami było napisane "Bieber Holdings". Spojrzałam na nią zmieszana. 
- Pan Bieber kazał przekazać, że pamięta o kawie. - założyła ręce na piersi. - Zamierzałaś mi się pochwalić, że się spotykacie? 
- Co? - uniosłam zaskoczona brew. - Nie spotykamy się. To rekompensata za to, że wczoraj zostałam z Jace'em. 
- Myślałam, że biznesmeni nie są w twoim type. - ciągnęła ciemnowłosa. 
- Bo nie są. - wzruszyłam ramionami. - To tylko kawa. 
- Bieber jest prezesem jednej z wielkich firm światowych, zarabia mase kasy i może mieć każdą. To nie jest facet dla ciebie. - Megan pokręciła głową tak, że jej ciemne włosy uderzały o różowe policzki. 
- Och, widzę masz nieźle obcykany temat "Pan Bieber" - wywróciłam oczami na jej uwagi. Czy ona ma mnie za głupiutką nastolatkę? To tylko jedna, jedyna kawa. 
- Gdybyś czytała gazety też byś miała. - mruknęła. - On się pojawia na okładkach pism, których ty nawet nigdy nie miałaś w rękach. 
- Wybacz Meg, ale muszę się zająć dziećmi. - unikając tematu odeszłam od biurka. 

Justin's POV 
- Tata! - Jace podbiegł do mnie i rzucił mi się na szyję gdy przykucnąłem by go przytulić. 
- Cześć mały, jak się masz? - poczochrałem jego włosy. 
- Super. - uśmiechnął się szeroko. - Pobaw się ze mną autakami. - wskazał na duży tor samochodowy rozstawiony na dywanie. 
Zaśmiałem się cicho. 
- W domu też masz autka, tam się pobawimy. 
- Panie Bieber. - usłyszałem nad sobą głos. Znów ten sam delikatny, ale bardzo oficjalny głos.
Uniosłem się do pionu i zobaczyłem przed sobą smukłą sylwetkę Phoebe. Ubrana była w ciemnobrązową, niemal czarną bluzkę i kawową spódnicę. 
- Kawowy strój odpowiedni do kawy? - uniosłem brew patrząc na nią. 
- Jaki mężczyzna tak dokładnie rozróżnia kolory? - zrobiła dokładnie taką samą minę. Czy pani się ze mną droczy, panno Abrams? 
- Kolor kawy nie jest mi obcy. - wzruszyłem ramionami. - W moim zawodzie dużo się jej pija. 
- Rozumiem. - skinęła. - Możemy już iść? 
- Jasne. - uśmiechnąłem się otwierając drzwi, w których ją przepuściłem. 
Chwyciłem Jace'a za rączkę idąc wraz z panną Abrams do samochodu. 
***
- Jace jest magiczny, taki pogodny, wygadany, mądry. To prawdziwy skarb. - mówiła Phoebe patrząc na malca, który wpychał do ust kawałki jagodzianki, przez którą jego rączki i buzia były w granatowym kolorze. 
Dziewczyna wzięła kolejnego łyka kawy i spojrzała na mnie.
- Panie Bieber, jeśli chodzi o pańskie wczorajsze spóźnienie po odbiór dziecka to oczywiście nie mam tego panu za złe, tylko następnym razem proszę dać znać. 
- Oczywiście, panno Abrams. - skinąłem. 
- Proszę mówić mi Phoebe. - uśmiechnęła się lekko. 
Hmm i teraz co, mam jej kazać nazywać się po prostu Justin? Mała liczba osób tak na mnie mówi i niech na razie tak zostanie. 
- Oczywiście, Phoebe. - uśmiechnąłem się lekko. 
***
- Dziękuję za kawę. - uśmiechnęła się lekko ciemnowłosa. 
- Nadal jesteś przekonana, że to tylko jedna kawa? - uniosłem brew patrząc na nią. 
Dziewczyna spuściła lekko głową patrząc przez chwilę w szary chodnik po czym znów spojrzała na mnie nic nie mówiąc. 
- Liczyłbym na coś więcej niż kawa. - ciągnąłem wiedząc, że i tak nie udzieli mi odpowiedzi. 
- Coś więcej niż kawa? - zamrugała szybko. 
- Lunch. W sobotę. - uśmiechnąłem się. - Jace bardzo by chciał zjeść z tobą, prawda Jace? - spojrzałem na malca.
- Prawda. - chłopiec uśmiechnął się szeroko. 


♥♥♥
Witam wszystkich serdecznie :)
Obiecałam co prawda, że rozdział będzie dwa razy w miesiącu, ale niestety w czasie wakacji nie miałam na to aż tyle czasu. 
Idk co tu wyszła w tym rozdziale, ale powinno być ok. 




czwartek, 3 lipca 2014

1. Good Morning


- Jace, gdzie jesteś? - nawoływałem synka chowając plastikowe pudełeczko na kanapki do jego niebieskiego plecaka. 
- Tuuutaj. - w odpowiedzi uzyskałem jego cienki głos, który roznosił się po całym domu. 
Wyjrzałem z kuchni i rozejrzałem się po korytarzu, ale nigdzie nie widziałem malca. 
Zapiąłem suwak jego plecaczka i zarzuciłem sobie na ramię ruszając na poszukiwania synka. Nie trwały one długo. Chłopiec siedział na dywaniku pod drzwiami i mocował się z włożeniem na stopy trampków z postaciami z Disney'a. 
Podszedłem do niego i kucnąłem nie spuszczając z niego wzroku. Wyglądał tak niesamowicie poważnie jak na dwulatka. Jego brwi były zmarszczone tworząc delikatną zmarszczkę na czole, na które opadała jasna grzywka. 
- Pomóc? - wyjąłem mu bucik z rączek i łatwością wsunąłem na jego stopę. Zabawne jak trudna dla dziecka może być tak zwyczajna czynność. 
Dokładnie to samo zrobiłem z drugim butem i postawiłem synka do pionu by zapiąć mu granatową bluzę z kapturem na zamek błyskawiczny. 
- Dzięki. - chłopiec wydął swoje różowiutkie wargi. 
Przeczesałem palcami jego błyszczące włoski po czym wciągnąłem mu na głowę czapkę z daszkiem, po czym wstałem z podłogi i wyciągnąłem rękę do chłopca,a on chwycił ją z uśmiechem.
***

- Boisz się? - spytałem skręcając na wolne miejsce parkingowe pod dużym budynkiem pomalowanym na jasnożółty kolor i z naklejkami w kształcie motylków i kwiatów w oknach. 
- Nie. - Jace pokręcił przecząco głową wpatrując się w budynek zza szyby samochodu. 
- Całe szczęście, nie masz czego. - posłałem mu słaby uśmiech wyciągając kluczyki ze stacyjki. 
Wyszedłem z samochodu i obszedłem go dookoła, otworzyłem drzwi od strony pasażera gdzie siedział Jace w foteliku samochodowym. Uwolniłem go  z pasów, a ten samodzielnie wyskoczył z samochodu i stanął obok mnie nie odrywając swoich ciemnych oczu od budynku przedszkola. 
Zamknąłem samochód za pomocą małego pilota, który następnie wsunąłem do kieszeni swojej marynarki. Chwyciłem syna za rączkę i w równym tempie ruszyliśmy w kierunku przedszkola. 
Przytrzymałem dziecku duże, przeszklone drzwi i wszedłem za nim do wnętrza budynku. Ku mojemu zaskoczeniu w środku wcale nie był tak kolorowy jak na zewnątrz. Ściany pomalowane były w odcieniu cappucino, a głównym holu stało duże dębowe biurko, przy którym stała wysoka, ciemnowłosa dziewczyna. Mogła być zaledwie kilka lat młodsza ode mnie. Stała nachylona nad biurkiem i przeglądała jakieś papiery. Ubrana była w ciemne jeansy i luźną bluzę z podwiniętymi rękawami do łokci. 
Podszedłem nieco bliżej i odchrząknąłem dając jej znak, że nie jest tu sama. 
Dziewczyna odskoczyła jakby przestraszona i zmierzyła mnie wzrokiem, który następnie pokierowała na Jace'a. 
Już miałem ją przeprosić za przestraszeni i oderwanie od czynności, która tak ją pochłonęła, ale ciemnowłosa nie dała mi takiej szansy. 
- W czym mogę pomóc? - pytała niezwykle oficjalnym tonem. Zaskakujące, nawet ja takiego nie używam do moich pracowników. 
- Jakiś czas temu zapisałem syna do tego przedszkola. - starałem się brzmieć równie oficjalnie. 
Dziewczyna spojrzała na chłopca i uśmiechnęła się szeroko, po czym pochyliłam się i oparła dłonie na kolanach. 
- Cześć mały, jak ci na imię? 
- Jace. - odpowiedział skrępowany chowając się a mną. 
Ciemnowłosa zaśmiała się pod nosem i wyprostowała. 
- Jace został przypisany do najmłodszej grupy. Zaraz przyprowadzę opiekunkę tej grupy. - wyjaśniła i odwróciła się na pięcie idąc w kierunku drzwi w takim samym kolorze jak biurko. Zapukała dwa razy i otworzyła je.
Słyszałem jak wzywa kogoś po imieniu, ale nie udało mi się go wychwycić. Po krótkiej rozmowie kobieta zniknęła za drzwiami, a z pomieszczenia wyłoniła się inna ciemnowłosa dziewczyna. Mówiąc "inna" mam na myśli zupełnie inną kobietę. 

Ubrana był w jasnoróżową, zwiewną sukienkę w kwiaty, a na ramionach zarzuconą jeansową katankę. Na stopach miała nie zbyt wysokie botki za kostkę. Jej włosy były nieco krótsze niż włosy poprzednie widzianej dziewczyny, ale za to ich końce zakręcały się jak sprężynki. Podchodząc do nas jej ciemnoróżowe usta uformowane były w szeroki uśmiech. 
- Dzień dobry. - uśmiechnięta dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę. - Phoebe Abrams, opiekun najmłodszej grupy w Przedszkolu Imienia Theodora Roosevelt'a. 
Czy każda przedszkolanka jest taka oficjalna? Powinienem się przedstawić równie oficjalnie? Justin Bieber, prezes Bieber Holdings? Z resztą, ona tego z pewnością nie chce wiedzieć.
Chwyciłem jej drobną dłoń i potrząsnąłem nią.
- Justin Bieber, tata tego malca. - wskazałem głową na Jace'a wpatrującego się w nas. 
Dziewczyna puściła moją dłoń i przykucnęła przy chłopcu. 
- Cześć, ty pewnie jesteś Jace. Dzieci już na ciebie czekają, masz ochotę ze mną do nich pójść? - spytała łagodnie. 
Jace spojrzał na mnie, a gdy posłałem mu szeroki uśmiech odwrócił się twarzą do panny Abrams i przytaknął na jej wcześniejsze pytanie. 
- Świetnie. - wstała i wyprostowała się. 
- Mały będzie pod najlepszą opieką, bo oczywiście moją. - zaśmiała się cicho wskazując na siebie.  - I Megan, panny Jenner, znaczy, mojej prawej ręki. - plątał jej się język. 
- Cieszę się bardzo. - puściłem rękę syna i oddałem go ciemnowłosej.
***

Zaklnąłem pod nosem wychodząc z budynku Bieber Holdings. Jest godzina 15:35, pół godziny temu powinienem był odebrać Jace'a z przedszkola. Chyba właśnie nawaliłem jako ojciec, ale moje spotkanie trochę się przedłużyło.
Wyskoczyłem z samochodu i od razu udałem się do budynku przedszkola, który był zupełnie pusty. Ogarnęła mnie lekka panika. Zacząłem rozglądać się po wnętrzu kiedy nagle usłyszałem coś co brzmiało jak śmiech. Podszedłem do drzwi zza których dobiegał ten dźwięk i otworzyłem je ostrożnie. Moje wargi lekko się rozchyliły gdy ujrzałem na środku dywanu na wzór ulicy siedzącą ciemnowłosą Phoebe, która śmiała się w towarzystwie Jace'a. Chłopiec trzymał w obu dłoniach pluszaki i robić coś na wzór teatrzyku lalek. 

- Pan Bieber. - zauważyła mnie i wstała z podłogi poprawiając sukienkę. Podeszła bliżej mnie z rękami założonymi na piersi. - Ma mi pan coś do powiedzenia? 
- Bardzo mi przykro. - westchnąłem. - Coś mnie zatrzymało w pracy. 
- Wystarczyło zadzwonić. - mruknęła dziewczyna. - Chętnie zostałabym z Jacem dłużej, co z resztą zrobiłam. To bardzo miły chłopiec. 
- Takie sytuacje mogą się niestety zdarzać częściej. - podrapałem się po karku. - Niania Jace'a odeszła, a żadne przedszkole nie oferuje nie zliczonej liczby godzin opieki nad dzieckiem. 
- Czy to była prośba bym zostawała z Jacem gdyby pan się spóźniał? - uniosła brew. - Dość dziwna. 
- Zapłacę za każdą minutę. - rzuciłem szybko. - Plus, mogę zaproponować pani kawę. 
- Kawę? - ciemnowłosa zmierzyła mnie czujnym spojrzeniem.  - Nie umawiam się z kawy z rodzicami moich podopiecznych. 
- Dlaczego? - skrzyżowałem ręce na piersi. 
- Ponieważ.. - rozejrzała się jak gdyby szukała wymówki. - ..nikt nigdy mnie nie zapraszał. 
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - posłałem jej szeroki, pełen rozbawienia uśmiech. - Może jutro? Odbiorę Jace'a i wspólnie wybierzemy się do kawiarni. 
Dziewczyna przygryzła wargę i przeniosła wzrok na Jace'a. Uwielbiała go. Widziałem to w jej oczach. 
- Ze śmietanką i cynamonem? - znów spojrzała na mnie.
- Ze śmietanką i cynamonem. - przytaknąłem jej. 
- Jedna kawa. - wysunęła przed siebie palec wskazujący chcąc podkreślić słowo "jedna".

♥♥♥
Cześć wszystkim ;*
Ze względu na to, że mam wenę do pisanie tego ff rozdziały mogą pojawiać się w bardzo różnych odstępach czasu, ale raczej przypuszczam, że po dwa miesięcznie. 
Mam wielką nadzieję, że rodział pierwszy się spodobał, bo moim skromnym zdaniem jest całkiem dobry i dokładnie taki jakiego chciałam. 




niedziela, 29 czerwca 2014

PROLOG.


Mówią, że z każdym bólem da się żyć. Ale da się żyć z sercem pokruszonym na milion odłamków? Czy da się żyć z myślą, że to wszystko co było to już koniec? Żaden ból nie może się równać z tym, który odczułem tego dnia. A można by pomyśleć, że byłem szczęściarze. Miałem żonę tak piękną, że każda gwiazda filmowa mogłaby jej zazdrościć, a za chwilę na świat miał przyjść mój syn. 
- Panie Bieber. - mężczyzna w błękitnym uniformie stał nade mną i przemawiał szorstkim głosem, w którym dało się wyczuć nutkę żalu. - Mam złe wieści. 
Te słowa uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba i mimo, że od 24h byłem na nogach podniosłem się szybko do piony i stanąłem naprzeciw mężczyzny.
- Tak? - mój głos, jak nigdy, zadrżał. 
- Niestety pani Emily.. nie udało nam się jej uratować. Przykro mi, robiłyśmy wszystko co w naszej mocy lecz poród okazał się zbyt dużym wysiłkiem dla jej serca. - wyjaśnił mężczyzna z niezwykłym spokojem. 
- Jak to? Czy to oznacza, że ona.. - słowa zamarły mi w ustach. Nie wierzyłem. Nie wierzyłem w to co on mówił.
- Najszczersze kondolencje. - lekarz wyciągnął dłoń by dotknąć mojego ramienia lecz odtrąciłem ją szybko. 
Nagle świat zaczął wirować, a moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Opadłem na krzesło za sobą oddychając tak ciężko jak gdyby powietrze miało konsystencję żelatyny. 
Po głowie krążyło mi jedno pytanie: Dlaczego? Dlaczego ona? Czym sobie na to zasłużyła? Czym ja sobie na to zasłużyłem do cholery? Byliśmy zaledwie pół roku po ślubie.
Kiedy Emily dowiedziała się, że jest w ciąży musieliśmy jak najszybciej się pobrać ze względu na to, że rodzina wyrzekłaby się jej z powodu nieślubnego dziecka.  Jej rodzice to byli straszni ludzie. Nie wiem czym ich tak do siebie zraziłem, że nie ukrywali tego jak bardzo mnie nienadzianą. Mimo młodego wieku kochaliśmy się nad życie.  Emily była cudowną żoną. Gdy tylko zmieniła nazwisko, spędziła godziny na obmyślaniu nowego podpisu. Emily Bieber. Podczas pisania "Bieber" pisała małe serduszko nad "i" tak, jak robią to księżniczki w bajkach. 
Dziecko miało tylko dodatkowo wzmocnić naszą więź. Zawsze dostrzegałem potencjał na dobra matkę w Emily. Była tak czuła i troskliwa. Mimo tego, że miała dopiero 20 lat to cieszyła się z wieści o ciąży. Nigdy nie okazywała jakiekolwiek strachu przed nowym życiem, którego nie dane było jej zobaczyć. 
- Justin Bieber? - usłyszałem nad sobą głos tak cichy, że ledwo słyszalny.
- To ja. - nie miałem w sobie tyle siły by móc podnieść głowę i spojrzeć na kobietę stojącą przede mną. 
- Powinien pan kogoś poznać. - powiedziała, a w jej głosie pojawiła się jakby iskra radości. 
Teraz? Czy ten "ktoś" nie mógł wybrać sobie bardziej odpowiedniego momentu? 
Spojrzałem w górę i dostrzegłem chudziutką blondynkę o jasnej karnacji, która w rękach trzymała niebieski kocyk. Delikatnie podała mi go, a ja dopiero wtedy mogłem zobaczyć duże brązowe oczy, które śledziły każdy możliwy ruch. 
- Pański syn. - odchrząknęła blondynka. 
To dziecko.. było jak mód na serce, który łagodził rany. Nigdy nawet nie śniłem o tak pięknym synku. Jace. Mały Jace, dokładnie tak, jak chciała Emily.
***
A dziś staję tutaj. W miejscu, którego nikt nie lubi odwiedzać. W miejscu, w którym są ciała bez dusz. Stoję nad pięknie oszlifowanym kamieniem, w którym wygrawerowane zostało "Emily Bieber" i daty. Ta pierwsza to dzień, w którym na świat przyszedł anioł. Druga, to dzień, w którym ten sam anioł wrócił do domu. 
- Tatusiu! - swobodny chwyt na moim palcu wskazującym wzmocnił się. - Chcę juź do domciu. 
Spojrzałem w dół na synka stojącego przy mnie, a mimo to wpatrującego się w pomnik jak zahipnotyzowany. Tak, to Jace. Skończył kilka dni temu 2 latka. Czas szybko mija, a rany.. zostają. 
Jace jest jeszcze zbyt mały by zrozumieć to, że jego mama nie żyje. Wie, że jej nie ma. 
Przykucnąłem przy malcu i poprawiłem mu wełnianą czapeczkę na głowie.
- Już idziemy mały. - wziąłem go na ręce i posadziłem sobie na boku. 
-Jesteś już takim dużym chłopcem, a wiesz co robią duzi chłopcy? - spytałem uśmiechając się do chłopca, który ledwo usłyszawszy pytanie już zaprzeczał. - Duzi chłopcy chodzą do przedszkola. 

♥♥♥
 Cześć wszystkim! 
To dopiero początek mojej przygody z tym blogiem i chciałabym, żeby ta przygodna zakończyła się szczęśliwie, a do tego potrzebuję Was, czytających.